
Na przełomie maja i czerwca br. miałem okazję odwiedzić wraz z żoną jedną z Wysp Kanaryjskich - Teneryfę. Miejsce niezwykłe, które jedni mogą pokochać, a inni przejść obok niego obojętnie. Wszystko zależy od nas i od tego jak postanowimy spożytkować czas spędzony na archipelagu Wysp Szczęścia, bo tak nazywane były przed laty popularne Kanary. Zdecydowanie nie jest to miejsce do popijania drinków z palemką i przesiadywania przy hotelowym basenie. To co najcenniejsze wyspa kryje z dala od hoteli, a w szczególności od najpopularniejszej mekki hotelowo-turystycznej, czyli okolic Costa Adeje i Los Cristianos. My jako bazę wypadową wybraliśmy Puerto de la Cruz. Ta położona w północnej części wyspy miejscowość jako jedna z nielicznych turystycznych miejscowości ma do zaoferowania zabytkową starówkę i klimat typowo kanaryjskiego miasta. Miejsce to według mnie jest idealnym jako baza wypadowa do jednodniowych wycieczek. Do większości atrakcyjnych miejsc, które warto zobaczyć na wyspie jest nie więcej niż 1-1,5 godz. drogi samochodem. Wspomniałem już o samochodzie, to bez wątpienia najlepsza opcja poruszania się po wyspie. Wynajem przy dłuższym okresie i niewygórowanych oczekiwaniach jest bardzo opłacalny, co w połączeniu z tanim paliwem (1litr- 1,05 euro), daje możliwość dojechania niemal w każdy zakątek wyspy. Teneryfa w przewodnikach opisywana jest jako kontynent w miniaturze, o czym bez wątpienia mogliśmy się przekonać podczas naszego pobytu. Północna cześć wyspy wiecznie zielona, pochmurna z optymalną do egzystencji temperaturą w okolicach 20-25 st. C, południe spalone słońcem, o klimacie zbliżonym do pustynnego. Do tego dochodzą trzy odrębne pasma górskie charakteryzujące się unikalnym mikroklimatem i specyficzną roślinnością. Zapraszam na fotograficzną relację, którą dla odmiany wzbogacono opisem zdjęć i luźnymi przemyśleniami autora :).